Najfajniejsze jest to, że w naszej szkole Satya Yoga my się czegoś uczymy i Renata nasza nauczycielka od nas też. Mamy to szczęście, że zajęcia są bardzo kameralne i właściwie układane pod nas i to czego potrzebuje nasze ciało i umysł. Ale oprócz typowych dla freedivera potrzeb, czerpiemy z jogi o wiele więcej.
Po pierwsze - wbrew pozorom to niezły wycisk, a dla naszej "zgarbionej-korporacyjno-komputerowo-biurkowej" sylwetki to sama zaleta! Przekonaliśmy się o tym już na pierwszych zajęciach, kiedy pot kapał nam z czoła na matę. Potrzymajcie sobie np 5 minut wyprostowane ręce w górze w połączeniu z SZYBKIM oddychaniem (prawie hiperwentylacją).
Po drugie - najpierw boli, czasem bardzo :D ale potem na drugi dzień, czujesz się lekki jak piórko, nie masz problemów z kręgosłupem itp. Zakwasy zakwasami - jak się jest systematycznym to znikną kiedyś całkiem :)
Po trzecie - o sile relaksacji na zajęciach świadczy to, że zestresowany całym dniem nagle pod koniec zajęć, kiedy jeszcze na początku myślałeś o problemach życia codziennego, zaczynasz chrapać :P
Mamy nadzieję, że kiedyś dojdziemy do takiego etapu, że całkowicie samodzielnie będziemy potrafili wprowadzić się w taki stan. Szczególnie w dniu zawodów ;) Póki co wiemy, że bez pełnej uwagi poświęconej nam przez Renatę, poprawiania naszych pozycji, pogłębiania ich np wbijaniem stopy między łopatki czy staniem nam na udach, sami nie będziemy robić tego poprawnie. Jeszcze sporo lat pracy z jogą :)
Poniżej kilka ujęć z rozluźniającego treningu przed zawodami:
A tak sobie czasem wisimy ;)