Tegoroczne święta spędziliśmy nietypowo – bez choinki, bez karpia, za to z palmami i trochę z bojką oraz liną.
Teneryfa przywitała nas słońcem, chłodnym oceanem, śniegiem i… jakimś wewnętrznym zamętem, z którym przyjechałem z Polski. To miał być „wyjazd marzeń” – głębokościowy reset po ciężkim sezonie basenowym. Ale życie, jak to życie, trochę pozmieniało plany. Zmiana pracodawcy po 10 latach, stres z nią związany, zmęczenie – wszystko to zabrałem ze sobą w bagażu podręcznym. I chociaż ciało było już na Wyspach Kanaryjskich, głowa jeszcze długo siedziała w codziennym chaosie.
Początek treningów pokrył się z uczestnictwem w Master Class z Davide Carrera zorganizowanym w Apnea Canarias pod okiem pro-safety Omara. To był wielki zaszczyt poznać światowej klasy freedivera i spędzić razem czas pod wodą. Unikalna perspektywa Davide i życie w harmonii z naturą uczyniły go nie tylko mistrzem freedivingu, ale także duchowym przewodnikiem dla tych, którzy szukają czegoś głębszego niż rywalizacja w tym sporcie. Podczas Master Class mogliśmy posłuchać i dowiedzieć się o holistycznym podejściu Davide do życia, szacunku do oceanu, technikach oddychania, medytacji, głębokim spokoju i skupieniu. Dodatkowo zawsze podziwiałem techniczny styl Davide, który jest jednym z najbardziej eleganckich, więc byłem wdzięczny, przeanalizował moją technikę, dał mi cenne wskazówki i towarzyszył mi w moich postępach. To był czas nie tylko na naukę, ale też na przypomnienie sobie, dlaczego w ogóle nurkuję. Nie dla cyfr, nie dla wyników. Dla przestrzeni. Dla siebie. Urywki z tego wydarzenia można obejrzeć na naszym profilu na instagramie.
Mimo niesprzyjających mentalnych warunków, ograniczeń czasowych i logistycznych, udało mi się przesunąć swój personal best o kilkanaście metrów głębiej niż dotąd. Do tej pory wszelkie wyjazdy na trening głębokościowy, były na tyle krótkie, że zaczynały się roznurkowaniem do czegoś więcej niż Zakrzówek/Deepspot, dojściem do poprzedniego poziomu, a tu już czas wracać! Dlatego tym bardziej jestem wdzięczny, że przełamałem po tylu latach kolejną swoją granicę, dodając co trening 2-3 metry i czując, że jestem na nie gotowy. Nie był to może wyjazd idealny, ale był prawdziwy. Nie wiem jednak do końca czy w tym chaosie znalazłem trochę momentu ciszy i głębokości...
Tak czy siak cieszę się, że zobaczyliśmy ukochaną Teneryfę w zimowej odsłonie, radość ze śniegu mieszkańców, dane było nam rano kąpać się w oceanie, a po południu lepić bałwana :) Super, że udało się też spotkać z freedivingową krakowską rodzinką, Bartkiem i Andre, których bagaże z całym sprzętem nie doleciały i straciliśmy większość nurkowań xD oraz Bereniką i Mateuszem, którzy przylecieli potrenować triathlon ❤