Zeszłoroczny upał uśpił trochę naszą czujność i pogoda mocno dała się nam we znaki już pierwszej nocy :D Namiot Borysa mógł z powodzeniem pełnić rolę basenu to statyki. Dobrze, że tym razem odkryliśmy na campingu jadalnie, w której można było śmiało suszyć sprzęt, nie tylko nurkowy :) Właściciel campingu, Zenz, był chyba zadowolony z poprzedniego popularnego filmiku, na którym pojawia się jego teren, bo obdarował nas wieczorem browarkami :)
Tym razem huraganowe warunki na parkingu zmusiły nas do przebierania się w pianki w ciemnych, drewnianych budkach, co nie zmieniało faktu, że był to horror na miarę zimowego Zakrzówka. Jeszcze przed wejściem do wody, konfigurując sprzęt, brakło czucia w stopach i dłoniach. Wejście do falującej od wiatru, zacinającej kroplami w formie żyletek, wody, to był gwóźdź do trumny :P Decyzja o wycofie, została podjęta już przy mostku. Trzeba będzie to przeczekać, albo jechać na termy do Słowacji :D Tutaj podziękowania dla Vivi, która wierzyła i życzyła nam lepszej pogody w niedziele. Zostaliśmy i nasze modlitwy zostały wysłuchane :)
Deszcz odstraszył tłumy turystów i pozwolił nam na przyjemny spacer w okół jeziora. Było tak zacnie, że przeszła nam złość, a jej miejsce zajął plan działania na następny dzień :)
Tym razem nie daliśmy się naciągnąć na wykwintne obiady, których nie mogliśmy dojeść. Kiełbaska z Polski (której też nie mogliśmy dojeść) to było to!
i oto nasz piękny niedzielny poranek!
Bez śniadania popędziliśmy nad jezioro i to był dobry ruch. Byliśmy pierwsi w wodzie!
Przewaga freediverów nad nurkami scuba? Można wychodzić z wody kiedy się chce :)
Spacerowaliśmy sobie z termosikiem wzdłuż brzegu szukając ciekawych miejsc do wejścia do wody, unikając w ten sposób szybkiego wyziębiania i poprawiając krążenie w stopach :)
Foczka Borys
Czyż nie jest tutaj przepięknie?